Byłam za grubo ubrana. Po rannym chłodzie zrobiło się nagle gorąco. Nierówne przejścia między stołami, kamieniste albo pełne kałuż, zmuszały do ciągłego patrzenia pod nogi. Co parę minut przystawałam i przyglądałam się handlarzom i kupującym. Po około godzinie zawróciłam do właśnie mijanego stołu. W niewielkim blaszanym pudełku leżały zdjęcia rolujące się w pełnym słońcu. Trzydzieści, pięćdziesiąt, czarno-białe, pogniecione, wyciągnięte lub wyrwane z jednego lub wielu albumów. Wybrałam cztery. Najpierw zainteresowała mnie miska balwierza na drzwiach, potem jego twarz na ślubnej fotografii i znów on kilka lat później, a na czwartym zdjęciu - najstarszym - główka dziewczynki, pewnie tej, która gdy dorosła, została jego żoną. Na pytanie skąd pochodzą te zdjęcia, sprzedawca uśmiechnął się niewyraźnie i przesunął jakiś szpargał o kilka centymetrów. Z takim samym bladym uśmiechem opuścił cenę o jedną trzecią.
październik 2014 |
 |